Opowiem dzisiaj o okrucieństwie wszystkich znachorów praktykujących za sowitą opłatą tak zwaną „medycynę naturalną”. Przybliżę wam przypadek ciężko chorej pacjentki szukającej w niej pomocy oraz opowiem, jak źle to się dla niej skończyło. Oczywiście, zmieniłem personalia tej pani, żeby nie złamać tajemnicy lekarskiej. Odcinek będzie mniej obfity w czysto medyczną wiedzę. Mam jednak nadzieję, że pozwoli wam poczuć, jaką plagą jest dla współczesnego lekarza odwrót od nauki oraz promowanie wśród pacjentów sposobów leczenia niepopartych żadnymi badaniami. Zapraszam do przeczytania artykułu.
Posłuchaj w formie podcastu!
Nowoczesna medycyna w całości opiera się na faktach, czyli sprawdzonych naukowo metodach leczenia i diagnozowania. Nazywamy to EBM, czyli Evidence Based Medicine. Na przeciwnym biegunie stoi medycyna alternatywna ze swoim brakiem standardów, brakiem udokumentowanych pozytywnych skutków oraz przemilczanymi efektami ubocznymi. Pod pojęciem tym kryją się także inne nazwy, jak medycyna ludowa, holistyczna, tradycyjna, medycyna zintegrowana czy medycyna naturalna. Brzmi ładnie, prawda? A jest po prostu zabójcze.
Słuchajcie tego. 40-letnia Pani Daria zgłosiła się do mnie 4 lata temu z niewielkim guzkiem na lewej piersi. Nie bolał, był ledwo wyczuwalny. Pewnie jakaś torbiel, ale niech pan sprawdzi - powiedziała. Zmiana bardzo mi się nie spodobała, więc szybko wystawiłem pacjentce kartę dilo (czyli szybkiej diagnostyki onkologicznej), a parę dni później Pani Daria była już konsultowana z onkologami. Rozpoznano raka piersi. Dowiedziałem się o tym od jej syna, bo potem spotkałem się z nią tylko raz, dwa lata później. Wtedy wyglądała już zupełnie inaczej, schudła 40 kg i wyglądała na śmiertelnie chorą. Jak przebiegało leczenie - zapytałem? Odpowiedziała ze łzami w oczach, że próbowała wszystkiego. Amigdalina, wlewy wody utlenionej, specjalne zioła. Wszystkiego… za wyjątkiem normalnej chemioterapii i radioterapii. Pani Daria przyznała się, że bezpośrednio po diagnozie załamała się psychicznie. Nie wierzyła lekarzom, że to ciężki przypadek, nie chciała wyłysieć, nie chciała poddawać się napromienianiu. No bo jak to? Przecież czuła się wtedy ogólnie całkiem dobrze, jedynie w tej piersi było coś dziwnego… Zaczęła na własną rękę poszukiwać pomocy u ludzi, którzy w internecie świetnie się prezentowali. Ci terapeuci mieli rzesze fanów, byli uśmiechnięci i charyzmatyczni, leczyli najlepszymi terapiami, o których przecież „lekarz ci nie powie”. Tutaj od razu moje pytanie: po co my lekarze mielibyśmy cokolwiek przed pacjentem ukrywać? Przecież w naszym interesie jest to, aby pacjent był jak najzdrowszy. Wracając do Pani Darii, z relacji jej dorosłego syna zaciągała ona nawet chwilówki, byleby opłacić wszystkie te kłamliwe terapie. Każdy jej obiecywał wyleczenie nowotworu za odpowiednio wysoką cenę, ale nikt nie zapytał, czy poszła do onkologa…
Gdy zgłosiła się do mnie ostatni raz, było już za późno na jakiekolwiek leczenie. Nowotwór był w bardzo zaawansowanym stadium, praktycznie wszystkie te naiwne zabiegi pseudomedycyny pozwoliły mu jedynie spokojnie rosnąć. Postanowiłem jednak jeszcze trochę powalczyć o pacjentkę, porozmawiać z onkologami, którzy ja diagnozowali, oraz specjalistą medycyny paliatywnej, zrobić plan działania i opieki nad pacjentką. Niestety, Pani Daria zmarła w domu kilka tygodni później - osierociła dwóch synów: 20- i 8-latka.
Duże analizy przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych pokazują, że chorzy na najczęściej leczone nowotwory, takie jak m.in. rak płuca, rak piersi, rak prostaty, rak jelita grubego, korzystający z tzw. metod alternatywnych, znacznie częściej odmawiają leczenia o sprawdzonej skuteczności. Na przykład 50 proc. odmawia zalecanej radioterapii, a ponad 30 proc. chemioterapii. Chorzy ci żyją o połowę krócej niż ci, którzy oddają się w ręce lekarzy hołdujących zasadom medycyny opartej na faktach.
Poruszmy teraz jeszcze inną kwestię. Pacjent, który leczy się tradycyjnie i wspomaga terapię metodami alternatywnymi, ale nie mówi o tym lekarzowi prowadzącemu, niestety sprowadza na siebie kłopoty. Nie zawsze bowiem wie, że leki stosowane w metodach alternatywnych mogą wchodzić w interakcje z leczeniem tradycyjnym, wywoływać lub pogłębiać niepożądane działania, albo osłabiać siłę stosowanego leczenia. Na przykład małopłytkowość spowodowana stosowaniem witaminy B17, inaczej amygdaliny, to poważny problem w trakcie leczenia onkologicznego.
Ciężko chore osoby cierpią również z powodu braku sensownych informacji o danej chorobie, ponieważ rynek prywatnych usług zapełniają reklamujący się wszędzie szarlatani. A im nie opłaca się mówić o sukcesach „normalnej” medycyny, ba, część z nich zaczyna nawet wierzyć we własne kłamstwa. Jak zatem sobie poradzić i jak zweryfikować, która terapia ma sens?
Polska Liga Walki z Rakiem stworzyła edukacyjny serwis internetowy (www.ligawalkizrakiem.pl/rak-niekonwencjonalnie), zawierający aktualne i rzetelne informacje na temat niekonwencjonalnych i komplementarnych terapii, które są często stosowane przez chorych na nowotwory złośliwe. Informacje tam publikowane oparte są na dowodach z badań naukowych, których wyniki ukazują się w recenzowanych czasopismach medycznych.
Wybitny polski onkolog, profesor Jacek Jassem, tak opisuje problem medycyny alternatywnej w Polsce: „Jesteśmy bezradni wobec metod medycyny alternatywnej, bo w Polsce nie ma żadnych prawnych zapisów regulujących działania instytucji oferujących takie usługi. W innych krajach regulacje są różne: albo całkowicie zakazujące tych metod, albo wymagające ich rejestracji, co daje pewną nad nimi kontrolę. Wydaje się to sensowne, bo całkowite zakazywanie może dawać odwrotny efekt, metody te schodzą do podziemia. Zaś wyśmiewanie, wyszydzanie i opowiadanie jakie to ma złe skutki, najczęściej bywa nieskuteczne.”
Mówiąc o „leczeniu”, które zrobiło zdecydowanie więcej krzywdy niż pożytku, musimy poruszyć jeszcze kwestię biorezonansu. Jest to metoda, która rzekomo diagnozuje i leczy zarazem. Co więcej, według ludzi, którzy ją praktykują, działa na niemal wszystkie znane ludzkości schorzenia, od alergii po nerwicę i astmę. Czujecie już, że coś tu nie gra? Pomiar fal elektromagnetycznych człowieka (bo tak ma niby działać to urządzenie) nie ma absolutnie żadnego zastosowania w medycynie. Podkreślmy więc z pełną stanowczością, że biorezonans jest tylko formą wyłudzania pieniędzy. Nie istnieje ani jedno wiarygodne kliniczne badanie potwierdzające jego skuteczność w wykrywaniu jakichkolwiek schorzeń. Na koniec warto przypomnieć, że biorezonans to coś zupełnie innego, niż obrazowanie metodą rezonansu magnetycznego. MRI jest rzetelną, mającą podstawy naukowe metodą.
Proszę, nie dajcie się złapać w sidła szarlatanów i zawsze z dystansem podchodźcie do nieskazitelnych metod medycyny alternatywnej.
Comments